
„Śnieżka”, „The Electric State”, a może „Tak jakby w ciąży”? Sprawdzamy, której produkcji przypadł tytuł najgorszego filmu pierwszej połowy 2025 roku.
7. „The Alto Knights”: Filmowy lifting
Podczas tegorocznego festiwalu filmowego w Cannes Robert De Niro odebrał honorową Złotą Palmę za całokształt twórczości. Mimo imponującego dorobku legendarny aktor ostatnio nie ma jednak szczęścia do filmów. W „The Alto Knights” De Niro zagrał dwóch wpływowych bossów włosko-amerykańskiej mafii (jeden z nich przez cały czas dla niepoznaki nosi kapelusz), którzy od lat toczą walkę o władzę. Mimo obiecującego konceptu produkcja okazała się kasową i krytyczną klapą. De Niro ponownie wciela się w słabsze klony kultowych bohaterów „Ojca chrzestnego II” i „Chłopców z ferajny”, których odmłodzone komputerowo twarze są równie niepokojące co w „Irlandczyku”.
6. „Holland”: Żona ze Stepford
Po świetnym występie w „Babygirl” Nicole Kidman powróciła z filmem „Holland” zrealizowanym dla platformy Prime Video. Produkcja śledzi losy Nancy, przykładnej pani domu z Holland w stanie Michigan. W urokliwym miasteczku czas stanął w miejscu, a bohaterka prowadzi dostatnie życie rodem z kobiecej prasy lat 50. XX wieku. Dni jej upływają na sprzątaniu, gotowaniu oraz troskliwej opiece nad mężem (Matthew Macfadyen) i synem (Jude Hill). Z biegiem czasu Nancy zaczyna jednak dostrzegać rysy w swojej doskonałej rzeczywistości. „Holland” przypomina wygenerowaną przez sztuczną inteligencję mieszankę znacznie lepszych produkcji, jak „Żony ze Stepford”, „Truman Show” czy „Dziedzictwo. Hereditary”.
5. „Kolejna zwyczajna przysługa”: Na noże
Pięć lat po wielkim finale „Zwyczajnej przysługi” Stephanie (Anna Kendrick) zostaje poproszona o przyjazd na malowniczą Capri, gdzie Emily (Blake Lively) planuje wystawny ślub z bogatym włoskim biznesmenem (Michele Morrone z „365 dni”). Na miejscu będzie jednak musiała rozwiązać zagadkę morderstwa i szereg intryg, za którymi najpewniej stoi jej dawna przyjaciółka. „Kolejna zwyczajna przysługa” to marny sequel marnego oryginału. Największą zbrodnią filmu są jednak kostiumy bohaterek, które wyglądają jak wyjęte żywcem z 2009 roku. Modomaniacy, strzeżcie się.
4. „Śnieżka”: Cyfrowe halucynacje
Aktorski remake kultowej animacji Disneya (która jest remakiem innego filmu z lat 20. XX wieku, który jest ekranizacją tradycyjnej baśni braci Grimm, która jest interpretacją części niemieckiego folkloru), okazał się jedną z największych kinowych porażek roku. Po części dlatego, że „Śnieżka” wygląda jak cyfrowa halucynacja AI. Dawna magia prysła, a film, mimo starań wspaniałej Rachel Zegler, stał się przestrogą dla zarządu Disneya. Być może widzowie spragnieni są nowych opowieści? Wisienką na torcie jest kreacja Gal Gadot jako Złej Królowej, która zasłużyła na tytuł najgorszego występu roku.
3. „Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat”: Bez niespodzianki
Podczas gdy „Thunderbolts*” znajdzie się na naszej liście najlepszych filmów roku, „Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat” wylądował na podium najgorszych produkcji ostatnich miesięcy. W kolejnej odsłonie przygód Sama Wilsona (Anthony Mackie) jak na dłoni widać największe wady piątej fazy marvelowskich produkcji. Gwiazdorska obsada zdaje się zupełnie niezaangażowana w losy ich bohaterów, połowę filmu stanowią generowane komputerowo efekty specjalne, a niemal każdy emocjonujący moment blednie przy pisanych na siłę dowcipach. „Thunderbolts*” udaje się uniknąć wszystkich tych błędów. Nowy film oferuje w zamian kameralną opowieść, która jednocześnie popycha do przodu akcję multiwersum.
2. „Tak jakby w ciąży”: Nieboska komedia
Jedna z najgorzej ocenianych nowości Netflixa opiera się na nieprawdziwym założeniu, że kobiety w ciąży traktuje się lepiej niż innych. Choć przeczy temu społeczna praktyka, Lainy (Amy Schumer) jest tak zazdrosna o ciężarną przyjaciółkę (Jillian Bell), że postanawia udawać, że spodziewa się dziecka. „Tak jakby w ciąży” usiłuje wmówić widzkom, że w centrum stawia relacje między kobietami, podczas gdy główna bohaterka udaje ciążę, odsuwa się od Kate, którą znała całe życie, i podstępem zdobywa przyjaźń poznanej na jodze dla ciężarnych Megan (Brianne Howey). Ten seans lepiej sobie darujcie.
1. „The Electric State”: Złote Maliny gwarantowane
„The Electric State” to crème de la crème złych filmów, bo eksponuje wszystko to, co jest nie tak z Hollywood. Mimo rekordowego budżetu w wysokości 320 milionów dolarów (w tej cenie można by zrealizować ponad 50 niezależnych produkcji pokroju oscarowej „Anory”) megaprodukcja braci Russo nie broni się zupełnie niczym. Millie Bobby Brown i Chris Pratt dają z siebie absolutne minimum, retrofuturystyczny świat wygląda jak tapeta Windowsa 97, a historia nastolatki przemierzającej postapokaliptyczne pustkowia w poszukiwaniu brata jest równie emocjonująca co zeszłoroczny śnieg. Najgorsze jest jednak to, że inspiracją dla „The Electric State” była genialna powieść graficzna Simona Stålenhaga, która podejmowała przejmująco aktualne tematy, jak pandemia samotności, uzależnienie od technologii czy degradacja środowiska. W filmie Netflixa nie znajdziemy nic z tej refleksji.
Zobacz także:
- Najbardziej wyczekiwane filmy, które będą miały premierę w 2025 roku
- Wybieramy 10 najważniejszych premier 78. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes
- Najlepsze filmy pierwszej połowy 2025 roku, które warto obejrzeć. Czy są wśród nich oscarowi faworyci?
- „Megalopolis”, „Madame Web”, „Joker: Folie à deux”. Wybieramy najgorsze filmy ubiegłego roku, o których chcemy jak najszybciej zapomnieć
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.