Znaleziono 0 artykułów
31.05.2025

Gwiazdy Nowego Teatru grają w „Nagle, ostatniego lata”

31.05.2025
(Fot. Zuza Krajewska)

Klasyk amerykańskiego dramatu z okresu złotej ery Hollywood powraca w nowym tłumaczeniu Jacka Poniedziałka, w reżyserii Michała Borczucha, z udziałem czołowych aktorów Nowego Teatru w Warszawie. Przed premierą twórcy opowiadają nam o pracy nad spektaklem.

Jest koniec przejrzałego, parnego lata, które przechodzi już w jesień, a w rezydencji na południu Stanów Zjednoczonych rozgrywa się rodzinna psychodrama wokół spadku po zmarłym w tajemniczych okolicznościach poecie, Sebastianie Venableu. Pewnego popołudnia trzech mężczyzn i trzy kobiety walczą o to, co dla nich ważne: o pieniądze, władzę, wizerunek, przetrwanie, o prawo do rozpaczy i pożądania. To punkt wyjścia dla sztuki Tennessee Williamsa „Nagle, ostatniego lata”, którą na nowo przełożył na polski Jacek Poniedziałek, aktor warszawskiego Nowego Teatru, będący także cenionym tłumaczem anglojęzycznej dramaturgii, od Sarah Kane po Tonyego Kushnera. I oczywiście, po wielokroć, autorem przekładów Williamsa (1911-1983), słynnego hollywoodzkiego dramaturga i scenarzysty, twórcy takich scenicznych (i filmowych) przebojów, jak „Tramwaj zwany pożądaniem” czy „Kotka na gorącym blaszanym dachu”.

Bartosz Bielenia: Dramat niczym wielowarstwowa cebula

Tekst „Nagle, ostatniego lata” zaproponował mi Krzysztof Warlikowski – opowiada Michał Borczuch, który po raz kolejny, po spektaklach „Apokalipsa”, „Kino moralnego niepokoju” czy „Zew Cthulhu”, reżyseruje na scenie Nowego. – Najpierw poczułem opór wobec tej gwiazdorskiej konwencji, która wydawała mi się odległa od moich poszukiwań teatralnych, ale przypomniałem sobie, że spośród sztuk Williamsa, które czytałem w szkole teatralnej, właśnie ta najbardziej została mi w głowie. I kiedy potem Krzysiek chciał się wycofać ze swojej propozycji, ja już nie chciałem oddać tego tekstu, totalnie się w niego wkręciłem.

Poza tematami rodziny, uzależnienia, chorób psychicznych, które można na wiele sposobów wyinterpretować z tej historii, zainteresowało go również to, że sztuka dzieje się w ciągu jednego popołudnia i trwa dokładnie tyle, co przeczytanie całego tekstu. Wchodzimy na chwilę w świat, który dzieje się tu i teraz.

Jestem zaskoczony, jak dobrze jest to napisane – przyznaje aktor Bartosz Bielenia. Gra dr. Johna Cukrowicza, psychiatrę mającego podjąć decyzję w kwestii terapii niezrównoważonej Catherine, która zjawia się w domu ciotki, matki zmarłego Sebastiana, na szpitalnej przepustce z zakładu zamkniętego, i burzy spokój rodziny, wyciągając na wierzch ich sekrety. – Jacek znakomicie osadził tę historię we współczesnym języku, ale przede wszystkim to dobrze skonstruowany dramat, który otwiera się w miarę czytania i sam siebie odsłania – mówi Bartek. – Jest jak cebula, z której zrywamy kolejne warstwy, by dobrać się do sedna, ale pod spodem znajduje się następna warstwa i następna. Nieczęsto już pracuje się na tak precyzyjnej dramaturgii, w której w dodatku nie wolno nam, zgodnie z licencją, opuścić ani słowa.

(Fot. Zuza Krajewska)

Jego bohater, Cukrowicz, lekarz z niedofinansowanego państwowego szpitala psychiatrycznego zaproszony na rodzinną naradę Venableów, poprzez samą swoją obecność pozwala gospodarzom się uzewnętrznić. Jak przystało na terapeutę, jest dobrym słuchaczem i w dobrym momencie zadaje pytania, a rozmówcy odsłaniają niepostrzeżenie ukryte motywacje, obawy i pragnienia. – Są tam wnikliwe obserwacje i cały ten dialog terapeutyczny jest znakomicie skonstruowany – opowiada Bartek Bielenia. – Widać, że Williams miał w tym doświadczenie.

To prawda. Ten popularny dramatopisarz i scenarzysta filmowy Ameryki lat 40. i 50., zarazem lekoman i alkoholik, latami był na terapiach, poddawał się modnej wówczas w Stanach psychoanalizie, a przez moment znalazł się jako pacjent na oddziale psychiatrycznym. Próbował nawet „leczyć się” z homoseksualizmu, którego nie mógł do końca u siebie zaakceptować. W celibacie wytrzymał jednak jakieś pół roku…

Trzy boginie i trzy wiedźmy Tennessee Williamsa

Borczuch zwraca uwagę na to, że w centrum opowieści znajdują się trzy wyraziste i złożone portrety kobiece: rozpaczająca po śmierci syna Violet Venable (Magdalena Cielecka), siostra jej nieżyjącego męża – pani Holly (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) i lecząca się psychiatrycznie córka siostry – Catherine (Ewelina Pankowska). W tym układzie kobiecym osobowościom odpowiada trzech męskich bohaterów: grany przez Bielenię dr Cukrowicz, syn pani Holly i brat Catherine – George (Bartosz Gelner) oraz szpitalny opiekun Felicity (Hiroaki Murakami).

– Zainteresowało mnie to, jak poprzez te trzy różne kobiety w gruncie rzeczy Williams opowiada zarówno o fascynacji figurą kobiecości, jak i o jakimś lęku przed kobietami. Jest tu cała wielka opowieść, która zdawała się coraz bardziej przede mną wyświetlać, od kiedy zacząłem zgłębiać biografię autora. Zobaczyłem, że skomplikowane relacje Tennessee z kobietami jako homoseksualisty i alkoholika uzależnionego od barbituranów zwykle dotyczyły hollywoodzkich gwiazd, z którymi wchodził w rodzaj wzajemnego emocjonalnego uzależnienia. Powiedział kiedyś, że każda postać kobieca w jego dramacie wyłania się z mgły – to zostało w mojej głowie – wspomina reżyser.

(Fot. Zuza Krajewska)

Przy kolejnym czytaniu „Nagle, ostatniego lata” Borczuch zapragnął więc przyjrzeć się bohaterkom głębiej. W jaki sposób są od siebie różne, a w jaki składają się na jeden wspólny portret? Jakie są zależność i napięcie między nimi a tymi trzema mężczyznami? Na ile ta zależność wyrasta z relacji matka – syn albo kochanka – kochanek i kiedy te relacje stają się perwersyjne? Co mogą opowiedzieć nam o społeczeństwie? Także tym, w którym żyjemy.

Magdalena Cielecka, odtwórczyni roli pani Venable, śmieje się, że reżyser mówi o bohaterkach dramatu: trzy boginie, ale czasem też: trzy diablice, trzy wiedźmy albo trzy harpie, co dobrze opisuje ich intensywność i niejednoznaczność. – To trójka splątanych ze sobą kobiet, powiązanych więzami rodzinnymi, ale przede wszystkim zdarzeniami z przeszłości – wyjaśnia aktorka. – Są kompletnie różne, na innym etapie życia, ale też o odmiennym statusie. Moja bohaterka, Violet, jest w tym wszystkim kobietą z nieprzepracowaną żałobą. Straciła nagle syna, a teraz żyje mitem ich relacji. I nagle tę fantazję, wyidealizowaną wersję relacji matczyno-synowskiej, ktoś burzy, opowiadając swoją bulwersującą wersję zdarzeń.

Na to pani Venable nie może się zgodzić, bo nie dość, że zabrano jej już syna, to jeszcze ma jej zostać odebrana ta piękna historia rodzinnej miłości, którą sobie stworzyła. To rodzaj wyparcia, budowania legendy wokół kochanej osoby, którą się utraciło. – Przecież wszyscy to znamy – zauważa Magdalena. – Tę sytuację, kiedy usilnie próbujemy stworzyć wokół trudnego doświadczenia mit wyjątkowości czy poświęcenia.

Michał Borczuch: Co skrywa obłęd kobiet?

Osobą, która wnosi w dom Venable’ów niepokój, jest rozedrgana Catherine, która spędziła tragiczne lato z Sebastianem i którą dręczy sekret jego śmierci. Prawda o Sebastianie jest dla wszystkich w rodzinie niewygodna, a kuzynka w obłędzie ma być poddana – rzekomo dla jej dobra i uzdrowienia – lobotomii (zabieg neurochirurgiczny polegający na przecięciu połączeń płatów czołowych z innymi strukturami mózgu), w rzeczywistości – uciszona dla spokoju pozostałych. Postać „kobiety na skraju załamania nerwowego”, czy wręcz w stanie szaleństwa, nieustannie powraca w sztukach Williamsa, by przywołać choćby Blanche z „Tramwaju zwanego pożądaniem”.

(Fot. Zuza Krajewska)

Tennessee miał siostrę ze zdiagnozowaną schizofrenią, Rose, która została poddana na życzenie matki lobotomii, po niej dziewczyna nigdy nie była już sobąopowiada reżyser. – On bardzo to przeżył, bo starsza siostra była przez lata jego bratnią duszą w przemocowym domu, gdzie dorastali z pijącym ojcem znęcającym się nad matką. Ich związek opisał w „Szklanej menażerii”.

Jak mówi Bielenia, sceniczny Cukrowicz, jeśli czytać tę historię z perspektywy jego bohatera, lobotomia traktowana jest nie jako archaiczny, okrutny zabieg, ale terapia eksperymentalna, której skutki nie są w pełni znane. – Tak jak dziś, kiedy sami poddajemy się swoistej „współczesnej lobotomii”, korzystając ze zdobyczy medycyny, takich jak leki psychotropowe. Samoregulujemy mózgi, wyciszając niepokoje i obsesje, a nawet zmieniając profil charakterologiczny osoby.

Michała Borczucha w twórczości Williamsa intryguje to, że jego pisanie jest, jak to określa, „kompletnie niepoprawne”. – Jeśli chodzi o bohaterki dramatu, można brutalnie powiedzieć, że jedna jest wariatką, druga alkoholiczką, a trzecia jest po prostu łapczywa na kasę mówi reżyser. – Obraz kobiet nie jest pochlebny, podobnie zresztą rzecz się ma z historią Sebastiana, którą wielokrotnie określano potem mianem homofobicznej. Chodzi o to, że pisarstwo Williamsa nie przejmowało się tym, jak portretuje on te osoby. Interesował go sam dramat, a nie delikatność wobec różnych wymiarów człowieczeństwa. W teatrze tkwimy dziś w sidłach poprawności, tak rozumiemy tę społeczną funkcję teatru. Tymczasem „Nagle…” to tekst kompletnie nieedukacyjny. Portrety kobiece i męskie są tu niejednoznaczne, w pewien sposób bezlitosne. Nie można z tego wyciągnąć żadnego morału. I to jest jakoś pociągające.

Bartosz Gelner: W poszukiwaniu emocjonalnego kanibalizmu

Rzeczywiście na pierwszy rzut oka Tennessee Williams i jego sceniczny świat Ameryki lat 40. i 50. nie do końca wpasowuje się w poszukiwania Nowego Teatru – przyznaje Bartosz Gelner, który wciela się w rolę Georgea. – Ale jeżeli chodzi o mnie, Williams od razu kojarzy mi się z Jackiem Poniedziałkiem i jego świetnymi tłumaczeniami, które pozwalają zobaczyć postaci z tych sztuk we współczesnej perspektywie. Jacek ma po prostu świetne ucho, te teksty doskonale „leżą w gębie”, poza tym dobrze czuje gniew i rozpacz ukryte w tych bohaterach. Tutaj dochodzi jeszcze osoba reżysera, Michała Borczucha, jednego z ciekawszych twórców współczesnego polskiego teatru, z którym pracujemy wspólnie już chyba czwarty raz, a który nigdy nie zatrzymuje się na powierzchni tekstu. Byłem ciekawy, co zrobi z Williamsem.

(Fot. Zuza Krajewska)

Gelner wyznaje, że dawno już, zaczynając próby, nie czytał z taką przyjemnością scenariusza teatralnego, w dodatku gotowego, bo domeną Nowego Teatru jest jednak stopniowe budowanie ostatecznej wersji scenicznego materiału na bazie kolażu inspiracji, skojarzeń i nawiązań do różnych dzieł kultury. – To innego rodzaju zadanie i bardzo mnie ono cieszy – mówi aktor. I dodaje: – Nie ma co ukrywać, ten dramat opiera się na wyrazistych postaciach kobiet, mężczyźni są w cieniu. Teraz jeszcze próbujemy, więc nie wiem do końca, jaki będzie mój bohater, George. Na pewno jednak nie będziemy opierać się na pierwowzorze z lat 50., np. z filmu Josepha L. Mankiewicza.

Gelner zwraca uwagę, że w tej sztuce spotykamy różne spojrzenia na tego samego człowieka, zmarłego syna pani Venable, Sebastiana. – Zupełnie inny portret psychologiczny dostajemy z perspektywy matki, całkowicie inaczej wygląda w opowieści Catherine, a jeszcze inną wizję Sebastiana mają George z panią Holly. Myślę więc, że będziemy próbowali z Małgośką Hajewską stworzyć takiego smoka dwugłowego, który wchodzi do tego domu i chce po prostu odzyskać pieniądze po Sebastianie, bo wątek ekonomiczno-klasowy w tej rodzinie też jest istotny. To dopiero początek przygody i liczę, że wydobędziemy jeszcze trochę tego emocjonalnego kanibalizmu z tekstu Williamsa, bo sceniczna ekipa jest tu rzeczywiście mocna.

Magdalena Cielecka: „Nagle, ostatniego lata” jest jak rodzinna terapia

Odtwórczyni roli pani Venable przyznaje, że Williams pisał wszystkie te krwiste, zamaszyste role z myślą o aktorskich występach zaprzyjaźnionych hollywoodzkich diw (m.in. Elizabeth Taylor, Vivien Leigh, Katharine Hepburn). – Powiedziałabym, że to są takie „klejnoty aktorskie” – sceniczny dar dla wykonawcy, materiał na wielki, egotyczny, gwiazdorski popis, ale właśnie dlatego szukamy w innym miejscu – tłumaczy Cielecka. Po raz pierwszy pracuje z Michałem Borczuchem, który nie lubi iść oczywistą drogą i którego teatr Magdalena bardzo ceni. Jak mówi, od dawna nie miała też tyle tekstu do wykonania na scenie. – Świetnie napisanego, błyskotliwie przetłumaczonego przez Jacka, rozwibrowanego emocjonalnie. Tam jest wszystko: alkohol, histeria, uwodzenie, starzenie się, choroba, władza. Wszystkie emblematy, które dają wspaniały materiał aktorski. Chcemy go uczciwie, współcześnie, po naszemu opowiedzieć – dodaje.

Według aktorki cała ta historia ma znamiona swego rodzaju piętrowej terapii rodzinnej albo przesłuchania w sądzie rodzinnym, podczas którego każdy każdego terapeutyzuje albo przeprowadza na nim (niej) wiwisekcję. – To bardzo współczesne – mówi Cielecka. – Michał powiedział na jednej z ostatnich prób, że dzisiaj prawie każdy jest w terapii. Albo był, albo zaraz będzie. Każdy też ma jakąś rodzinę i związane z nią problemy, prawda? Żyjąc współcześnie, zmagamy się z uzależnieniami, toksycznymi relacjami, chorobami psychicznymi, a ten tekst pisał przecież Tennessee Williams, sam będący w różnych problemach, terapiach i uzależnieniach. W tym obszarze szukamy więc współczesnego klucza do tej opowieści. Dla mnie na pierwszy plan wysuwa się tu wątek rodzinny. Temat tego, jakim piekłem, jakim rodzajem więzienia, uzależnienia, dominacji może być rodzina. Inspiracji mamy aż nadto, ale po raz pierwszy nie możemy tu nic dopisać do tekstu i to też jest dla nas ekscytujące i dyscyplinujące wyzwanie.

(Fot. Zuza Krajewska)

Michał Borczuch: Społeczeństwo to taka większa rodzina

W warszawskiej inscenizacji „Nagle, ostatniego lata” Borczuch pracuje nie tylko z członkami wirtuozerskiej aktorskiej obsady Nowego Teatru, lecz również z częścią swojego stałego zespołu realizatorskiego. Mimo że w oryginalnych didaskaliach Williams pisze o na poły fantasmagorycznym dzikim ogrodzie, Dorota Nawrot, odpowiedzialna za scenografię i kostiumy, idzie w innym, bardziej niedopowiedzianym kierunku. – Przestrzeń sceniczna jest tu bardzo prosta – opowiada reżyser. – Wszystko dzieje się na trawniku przed domem. Tak więc fizycznie jesteśmy w czymś, co jest bardzo konkretne, realne, ziemiste, a równocześnie jest pustym, na poły abstrakcyjnym tłem dla tego, co się wydarzy między ludźmi.

Magdalena śmieje się, że to, co było kiedyś bujnym ogrodem starej willi, dziś byłoby właśnie przystrzyżonym trawniczkiem z tujami. Bardzo ciekawią ją przygotowywane przez Nawrot kostiumy, bo to one pozwalają umościć się aktorom w roli. – Krzysztof z Małgosią [reżyser Warlikowski i scenografka Szcześniak – przyp. aut.] często widzą nas, aktorów Nowego, w bardzo podobnych anturażach. Jesteśmy w gruncie rzeczy kolejną wersją tych samych wizji czy estetyk. A tutaj wkracza nowy reżyser i jego zespół twórczy, którzy wnoszą coś zupełnie innego. I muszę powiedzieć, że jestem bardzo ciekawa, jak zobaczą mnie Dorota i Michał. Mam w sobie taką otwartość, że myślę: „Róbcie ze mną, co chcecie. Ulepcie mnie, znajdźcie we mnie coś, czego jeszcze o sobie, jako aktorce, nie wiedziałam”.

Za muzykę w spektaklu odpowiada Bartosz Dziadosz, z którym Borczuch pracuje od początku swojego bycia w teatrze. – Są dwa zadania, które daliśmy sobie z Bartkiem – wyjaśnia reżyser. – Z jednej strony chcemy w jakiś sposób przetworzyć dźwięki natury, zbudować „mapę meteorologiczną” tego popołudnia: od chmur przez deszcz i burzę po parujący po ulewie ogród i zachód słońca. A z drugiej jest tu także coś takiego, co odsyła nas muzycznie do epoki powstania tej sztuki, czyli muzyka ilustracyjna, powiedzmy, hollywoodzka.

Borczuch zaznacza, że spektakl wciąż się kształtuje, układa na kolejnych próbach, zanim przybierze ostateczny kształt. – W centrum opowieści jest prawda, której wypowiedzenie jest niemożliwe, a jej siła – radykalna – tłumaczy. – Każda z postaci ma swoją wersję tego, co zdarzyło się zeszłego lata, ale zderzając się z pozostałymi, widzi, że jest jakaś inna prawda, której wypowiedzenie może zwiastować coś zupełnie nowego w ich dotychczasowym pojmowaniu świata. Czym skończyłoby się, gdybyśmy wszyscy zaczęli mówić całą prawdę, tak jak Catherine pod wpływem zastrzyku dr. Cukrowicza? To, jak boimy się wypowiedzenia całej prawdy, oraz to, że jednej prawdy już nie ma, umieszcza tę opowieść we współczesnym świecie społecznym i politycznym. Bo kiedy opowiada się o rodzinie, to zarazem opowiada się o społeczeństwie.

Tennessee Williams, „Nagle, ostatniego lata” w tłumaczeniu Jacka Poniedziałka, reżyseria: Michał Borczuch. Premiera 6 czerwca 2025 roku, Nowy Teatr w Warszawie.

Anna Sańczuk
  1. Kultura
  2. Sztuka
  3. Gwiazdy Nowego Teatru grają w „Nagle, ostatniego lata”
Proszę czekać..
Zamknij