Znaleziono 0 artykułów
15.06.2022

„Halftime”: Jennifer Lopez o blaskach i cieniach sławy

15.06.2022
(Fot. Getty Images)
Z Benem Affleckiem (Fot. Getty Images)

Jennifer Lopez w „Halftime”, filmie dokumentalnym Netfliksa o sobie, przedstawia się jako dziewczyna znikąd, która ciężką pracą osiągnęła wszystko. Choć zapowiadała, że opowie o wzlotach i upadkach, zdradza tylko tyle, ile zechce. „Naprawdę jaka jestem, nie wie nikt”, mogłaby zaśpiewać.

Film „Halftime” o Jennifer Lopez w reżyserii Amandy Micheli kończy się zestawieniem liczb. Gwiazda sprzedała 80 milionów płyt, a jej piosenki odsłuchano w streamingu 15 miliardów razy. Zagrała w 40 filmach, które zarobiły łącznie trzy miliardy dolarów. W mediach społecznościowych zgromadziła 350 milionów fanów.

Potrzeba przytoczenia statystyk przeczy wymowie dokumentu. Przez półtorej godziny JLo próbuje udowodnić, że po pięćdziesiątce – swoim życiowym halftime – nareszcie zyskała pewność siebie. Podczas gdy cały świat uważa ją za diwę, ikonę, instytucję, ona wciąż w siebie wątpi.

„Halftime” kręcono w intensywnym, nawet jak na Lopez, czasie. W 2019 roku do kin trafiły „Ślicznotki”, w grudniu za rolę striptizerki dostała nominację do Złotego Globu, równolegle przygotowywała się do występu podczas Super Bowl. Spotykała się wtedy z Alexem Rodriguezem, ale bejsbolista nie dostąpił zaszczytu zostania bohaterem filmu. W nagraniach sprzed lat pojawia się natomiast Ben Affleck, narzeczony JLo 20 lat temu i teraz. – Spytałem ją kiedyś, dlaczego nie dziwi się, że jest tak źle traktowana, a ona odpowiedziała: „Jestem kobietą, jestem Latynoską, to wystarczy” – wypowiada znamienne słowa ukochany Lopez. – Przez lata żyłam z show-biznesem w dysfunkcyjnym związku. Moje filmy i płyty zarabiały miliony, ale wciąż powtarzano mi, że nie jestem dość dobra – dopowiada ona sama.

(Fot. Getty Images)

Jenny from the Block

Nikogo poza sobą nie obarcza jednak winą za upadki. Samodzielności uczyła się od najmłodszych lat. Najwięcej wymagała od Jennifer matka, Lupe. Emigrantka z Portoryko na nowojorskim Bronksie wychowała trzy córki – jedną „mądrą”, drugą „utalentowaną wokalnie” i trzecią, JLo, „sportsmenkę i tancerkę”. Lopez długo postrzegała siebie jako najmniej zdolną z sióstr. I najtrudniejszą. Z mamą niejednokrotnie darła koty. – Musiała być silna, ale w konsekwencji stała się zbyt twarda – mówi Lopez. W końcu nastolatka trzasnęła drzwiami. Od 18. roku życia utrzymywała się sama – nie chciała chodzić do szkoły, wolała tańczyć.

Drobne zlecenia przełożyły się na poważniejsze propozycje pracy. Spełniając marzenie o sławie, wygrała casting do serialu „In Living Color” na początku lat 90., gdy reprezentacja kobiet koloru w mainstreamie pozostawiała wiele do życzenia. W Hollywood rządziły chude blondynki w typie Nicole Kidman. JLo brała więc każdą pracę, dopóki nie dostała wymarzonej roli. W 1998 roku nominowano ją do Złotego Globu za „Selenę” opowiadającą o dziewczynie takiej jak ona – idolce latynoskiej społeczności. Kariera Lopez potoczyła się w ekspresowym tempie, ale ona nie miała zamiaru poprzestać na kinie. W 2001 roku została równolegle numerem jeden w box offisie za komedię romantyczną „Powiedz tak” i na liście przebojów za album „J.Lo”. Mimo to wciąż słyszała, że nie potrafi śpiewać, gazety pisały, że jej życie prywatne jest jak „obrotowe drzwi”, a inne kobiety, olewając siostrzeństwo, zarzucały jej, że stała się diwą, porzucając siebie z przeszłości, Jenny from the Block.

Przez kolejne kilkanaście lat JLo tylko umacniała swoją pozycję, produkując filmy, nagrywając przeboje, występując w „American Idol” jako jurorka. Nie spełniała jednak swoich własnych oczekiwań. Przełom miał nadejść w 2019 roku, wraz z 50. urodzinami, świętowanymi w przerwie od pracy. – Moje życie dopiero się zaczyna – powiedziała zresztą, zdmuchując świeczki.

(Fot. materiały prasowe)

Cena sukcesu

To był rok radości i rozczarowań. Choć dostała nominację do Złotego Globu za „Ślicznotki” Lorene Scafarii (– Pierwszy film, w którym zagrałam, z ekipą stworzoną w stu procentach z kobiet. I o kobietach, które znałam z Bronksu – siłaczkach, którym los rzuca kłody pod nogi – mówi JLo), Akademia ją pominęła, pewnie właśnie za to, że opowiedziano o kobietach koloru, które wykorzystują białych mężczyzn, a nie odwrotnie. Zaproponowano jej występ podczas Super Bowl, ale w duecie z Shakirą, co uznała za „najgorszy pomysł świata”, podkreślając, że zwyczajowo artysta samodzielnie wchodzi na scenę, a potem doprasza gości, ale liga NFL, słynąca z rasistowskich uprzedzeń, zaprosiła do udziału dwie Latynoski. Mimo obiekcji JLo postanowiła wykorzystać te „12 do 14 minut”, oglądane przez dziesiątki milionów Amerykanów, na własną deklarację niepodległości.

Jej pomysł sceniczny – pokazanie, jak ona i Shakira wyzwalają się z całkiem dosłownych klatek patriarchalnej opresji – został storpedowany przez szefostwo NFL. I tym razem się nie poddała. Marzył jej się manifest feministyczny i dokładnie to publiczności zaserwowała. Podczas show jej nastoletnia córka Emme zaśpiewała „Born in the U.S.A.” Bruce’a Springsteena, a potem z chórem dziewczynek wolną wersję „Let’s Get Loud”, jednego z największych hitów mamy. Sama Lopez w finale pojawiła się otulona flagą amerykańską. Potem pokazała światu podszewkę – flagę Portoryko, podkreślając dwoistą tożsamość. Super Bowl nie okazał się jednak ukoronowaniem jej kariery. Zwieńczeniem politycznego przebudzenia, które dokonało się u niej za rządów budującego mur Donalda Trumpa, był występ na inauguracji kolejnego prezydenta, tym razem łączącego, a nie dzielącego, Joego Bidena.

Między wierszami z „Halftime” można wyczytać, jak wysoką cenę JLo zapłaciła za sławę. Z dziećmi – Emme i jej bratem bliźniakiem, Maxem – rozmawia głównie przez telefon. Związki z mężczyznami buduje jej się trudno, choć i tak łatwiej niż kiedyś, bo „najpierw trzeba odnaleźć siebie”. – Przed koncertem myślę o pracy przez 24 godziny na dobę – przyznaje też gwiazda, podkreślając perfekcjonizm, pracoholizm i presję.

Ostatecznie „Halftime” nie jest wcale gorzką diagnozą show-biznesu, ale laurką wystawioną przemysłowi rozrywkowemu. Lopez, wiedząc o jego nadużyciach, i tak wytrwale stara się o pozycję prymuski. Marzenia rozbudziło w małej JLo „West Side Story”, które pokazywało piękno „szarobrązowego” Bronksu. Miłością do musicali zaraziła Jennifer mama. Ale zamiast radosnych pląsów życie gwiazdy przypomina walkę na ringu. W pierwszych scenach „Halftime” pokazano JLo wchodzącą na scenę Super Bowl. Zrzuca z siebie płaszcz, potrząsa całym ciałem, wyrzuca przed siebie ramiona, mierząc się z niewidzialnym przeciwnikiem. Lopez nie przestaje boksować się ze światem.

Anna Konieczyńska
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. „Halftime”: Jennifer Lopez o blaskach i cieniach sławy
Proszę czekać..
Zamknij